Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/757

Ta strona została skorygowana.

Doktor V... bledszy niż zwykle, ale na pozór zupełnie spokojny, czekał u progu.
Paula klęczała ciągle, a wielkie łzy jedna za drugą spadały jej po policzkach.
Klaudjusz Marteau z pierwszego pokoju przypatrywał się przez szyby potwornej machinie.
Nareszcie drzwiczki wozu zostały otwarte.
Przedewszystkiem wysiadł ksiądz o białych włosach. Ten sam, co przed kilku miesiącami towarzyszył na śmierć Piotrowi.
Następnie wyszedł skazany.
Fabrycjusz Leclére, z twarzą zsiniałą i okropnie zmienioną, nie mógł utrzymać się na nogach. Trzeba go było wziąć pod obie ręce i wprowadzić na schódki, prowadzące na pokład szafotu.
Joanna, zmieniona w Meduzę, nie oddychała już prawie.
Pomocnicy kata czekali.
Ksiądz szepnął do ucha skazanego kilka słów ostatniej pociechy i chciał przyłożyć do drżących ust nieszczęśliwego wizerunek Chrystusa, który umarł na krzyżu dla odkupienia świata.
Nędznik odepchnął brutalnie starca, a w przystępie wściekłości, która mu siły przywróciła, zaczął się szarpać ruchem dzikich bestji i wyć, jak prawdziwy potępieniec. Chciał wyrwać się z szafotu.
Widok był przerażający, ale trwał sekundę jednę.
Pomocnicy kata chwycili mordercę Fryderyka Baltusa i przywiązali do deski.
Kat poruszył sprężynę. Miecz opadł, jak błyskawica... Głowa spadła.
Jednocześnie pani Delariviére wydała okrzyk krótki, przeraźliwy, który zagłuszył hałas tłumu, i puściwszy się okna, wyciągnęła ręce, cofnęła się parę kroków i upadła