— Teraz — powiedział — czekajmy... za kwadrans wielka zagadka rozstrzygnięta zostanie...
Paula Baltus padła znowu na kolana obok łóżka i znowu zaczęła modlić się gorąco.
Klaudjusz Marteau stał przy oknie i ocierał łzy z uczciwej swej twarzy.
Dwaj lekarze stali nieruchomi u wezgłowia pani Delariviére.
Grzegorz śmiertelnie był blady, miotały nim straszne obawy.
Upłynęły dwie minuty.
Śmiertelną ciszę w pokoju przerywał tylko stały szmer niespokojnego oddechu chorej.
Upłynęło pięć minut.
Doktor V... ujął rękę Joanny. Nagle poczuł, że ręka ta zadrżała. I on sam zadrżał także.
Pani Delariviére przeciągnęła się, jak ta, co się przebudza, przesunęła ręką po czole i usiadła na łóżku. Otworzyła oczy, a łagodne, niebieskie jej źrenice zatrzymały się na twarzy pochylonego nad nią Grzegorza.
Skinęła lekko głową i rzekła:
— A! jesteś doktorze... zdaje mi się, że zadowolony będziesz dziś ze mnie... Czuję się zupełnie dobrze... i jestem pewną, że mi dziś jeszcze pozwolisz opuścić Melun... Tak mi pilno zobaczyć moją córkę...
Grzegorz nic nie odpowiedział, łzy radości dusiły go literalnie.
Cel jego został osiągnięty.
Pani Delariviére poznała go.
Pięć miesięcy obłędu minęły dla niej jak sen... Zdawało jej się, że wczoraj przybyła do Melun... Niestety! do radości młodego człowieka mieszała się myśl gorzka... Joanna zapytała o męża... Co jej powiedzieć, jak przyjmie wiadomość okropną?
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/759
Ta strona została skorygowana.