Biedni nie są niewdzięcznymi, zaczęli rozgłaszać o nauce i bezinteresowności pana Vernier, dzięki czemu i kilku kuracjom nadzwyczaj szczęśliwie przeprowadzonem, stawał się coraz głośniejszym i stał się popularnym. Intryga koleżeńska uznała się za bezsilną i zmuszoną była złożyć broń.
Grzegorz zdobył wzięcie. W groźniejszych chorobach wszyscy jego wzywali, żadne konsyljum nie obeszło się bez niego. Powodzenie nie upoiło go wcale. Pozostał cichym, zawsze zamyślony. Całkiem naturalny i nadzwyczaj taktowny, obchodził się z chorymi z delikatnością, która mu serca ich jednała.
Wiele już bardzo umiał i wiedział, ale powtarzał sobie, że powinien umieć i wiedzieć daleko więcej i pracował bezustannie. Bardzo był bezinteresownym, ale nosząc głęboką miłość, a wiedząc, że w naszych czasach pieniądz rządzi wszechwładnie, chciał zostać bogatym, ażeby zdobyć prawo pozyskania tej, którą kochał. Nie mógł zaś dojść do majątku niczem innem tylko pracą.
Wspomnieliśmy o wrażeniu, jakie wywarły na Grzegorzu Vernier okoliczności, zaszłe przed paru zaledwie godzinami; pozostawiliśmy go pod wrażeniem wielkiego niepokoju.
Zrobił trzy czy cztery wizyty i powrócił do domu, zmęczony, zamyślony i zaniepokojony.
Magdalena, stara jego gospodyni, podała depeszę, przyniesioną w czasie jego nieobecności.
Rozerwał kopertę i przeczytał co następuje:
„Ojciec chory, potrzebuje twojej opieki. Przyjeżdżaj.
Depesza, zwiastująca jakąś złą nowinę, zawsze jest przerażająca.
Grzegorz poczuł dreszcz od stóp do głów, ale nie stracił głowy, od razu powziął postanowienie. Zabrał w kieszeń narzędzia, jakieby mu mogły być potrzebne i zadzwonił na służącą.
— Magdaleno — powiedział — wyjeżdżam do Saint-Maude.