Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/760

Ta strona została skorygowana.

W tej chwili drzwi się otworzyły i ukazał się w nich człowiek jakiś w podróżnem ubraniu i przystanął w progu. Potem przebiegł szybko pokój i padł na kolana przy łóżku chorej.
Grzegorz i Paula zdołali zaledwie powstrzymać okrzyk.
Bóg cud widocznie uczynił.
Przybyłym był pan Delariviére, którego Fabrycjusz za umarłego ogłosił.
Joanna ujęła ręce męża i odezwała się do niego z przecudnym uśmiechem.
— A to ty, Maurycy... Czekałam na ciebie... spałam tak długo, ale snem bardzo pokrzepiającym... Czuję, że jestem zupełnie zdrową, możemy jechać, wszak prawda, doktorze?
— Tak jest, proszę pani — odpowiedział Grzegorz — ale naprzód trzeba wziąć jeszcze łyżeczkę lekarstwa, które wzmocni panią bardziej jeszcze.
Joanna usłuchała, a położywszy głowę na poduszki, zasnęła na nowo z uśmiechem na ustach.
Pan Delariviére wyciągnął do sąsiedniego pokoju obecnych tej wzruszającej sceny.
— Ocalona, wszak prawda? — zapytał. — Ocalona, ukochana moja Joanna?... Odzyskała rozum?
— Tak, panie — odpowiedział Grzegorz — tak, dzięki sławnemu profesorowi doktorowi V..., którego panu przedstawiłem...
— Nie... nie... To ty wszystko zrobiłeś przy pomocy Bożej... kochane dziecię — odrzekł stary uczony.
— Ach! — wykrzyknął pan Delariviére — bądźże błogosławiony doktorze... jakże ja będę ci mógł okazać nieskończoną wdzięczność moją... Jak.
Grzegorza serce zabiło nadzieją.
— Panie — odezwał się — zdziwienie moje i panny Baltus uderzyła pana zapewne... Zaraz pan się dowie