przyczyny... Nie mogliśmy pana oczekiwać, ani go się spodziewać... Obecność pańska wydaje nam się cudowną...
— Myśleliście, żem umarł, nieprawda? — zapytał Maurycy.
— Mieliśmy akt zejścia przed oczami...
— Myśleliście o cudzie... To istotnie prawdziwy cud, że ja żyję...
— Zostałem rzucony w morze i to konający, podczas okropnej burzy, ze sztyletem wepchniętym w piersi...
— Fabrycjusz Leclére — szepnął Grzegorz.
Pan Delariviére opuścił z boleścią głowę, a po chwili się odezwał:
— Niespodziewana kąpiel zimna, jak się okazało później, dobrze zrobiła, bo zatamowała krew, płynącą obficie z głębokiej rany.
Machinalnie uczepiłem się jakiegoś kawałka okrętu, rozbitego przez burzę, a lubo straciłem przytomność, zesztywniałe ręce nie puszczały swojej podpory.
Nadedniem postać ludzka, porzucona na łaskę bałwanów, zwróciła uwagę sternika statku pocztowego, powracającego do Anglji.
Spuszczono szalupę, zabrano mnie na pokład i zajęto się mną troskliwie, chociaż ocalenie wydało się nieprawdopodobieństwem...
Przywrócony do przytomności, zacząłem bredzić w malignie i nie można było wydobyć ze mnie ani jednego rozsądnego słowa...
Podróż skończyła się. Żyłem...
Oddano mnie więc do szpitala w Dowrze i niespodziewanie przyszedłem do zdrowia... Ordynujący doktor zapewniał mnie, że gdyby nie pchnięcie nożem, które zastąpiło puszczenie krwi i obfity jej odpływ, oczyszczający płuca, byłbym człowiekiem straconym.
Mój morderca mnie ocalił...
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/761
Ta strona została skorygowana.