Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/764

Ta strona została skorygowana.

Grzegorz przeląkł się widocznej w niej apatji.
Edma przyjęła go z uśmiechem i podała na powitanie wychudłą rączkę, białą jak kość słoniowa.
Przypominamy czytelnikom, że starano się ukryć przed ukochaną chorą skazanie Fabrycjusza Leclére’a.
Nie domyślała się nawet, że wczoraj wieczorem matka jej przeniesioną została do Melun, dla zobaczenia egzekucji mordercy.
— Kochana Edmo — odezwał się Grzegorz — jakże się czujesz dzisiaj?...
— Nic mi nie dokucza, drogi przyjacielu, ale strasznie jestem osłabioną.. Zaledwie, że mogłam przyjść do łóżka tutaj...
— Zdaje mi się, że życie ze mnie uchodzi... a jednakże... takam młoda... ażeby umierać... takbym gorąco żyć pragnęła...
Co mówisz! — zawołał Vernier cały drżący. — Czyż może umrzeć ktoś, kogo tak wszyscy kochają?
— Przyrzekam ci bardzo prędko wyzdrowienie, długą szczęśliwą przyszłość...
Edma uśmiechnęła się smutnie:
— Wierzyłam w przyszłość i szczęście... — szeptała — ale gdy twoja miłość, twoje staranie nie zdołały mnie ocalić... któż mnie ocali?...
— Dotykały mnie ciosy zbyt ciężkie, jak ci wiadomo. Obłęd matki, to klęska pierwsza, a od dawna już odgadłam to, co staracie się ukrywać przedemną.
— Wasze milczenie powiedziało mi wszystko... Ojciec na pewno nie żyje... To też siły moje wyczerpują się do ostatka...
— Edmo! — odpowiedział żywo Grzegorz. — Kwiaty pochylone przez burze, podnoszą się pod tchnieniem promieni słońca...