Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/770

Ta strona została skorygowana.

— Z pewnością, proszę pani! — odparł żywo Grzegorz — zamieniając z Paulą spojrzenie, mające znaczyć: dojdziemy nareszcie do celu.
Joanna zaczęła znowu:
— Podczas kiedy rozum mój był pomieszany, człowiek jakiś po kilka razy usiłował mnie otruć, nieprawdaż?...
— Tak jest, proszę pani.
— Człowiek ten był także mordercą brata Pauli?...
— I to prawda.
— Chciał także zabić samą Paulę w willi Baltus, gdzie biorąc mnie za nią, zamierzał się już nożem?...
— Wszystko to prawda.
— Ten człowiek nakoniec zapłacił za swoje występki na szafocie w Melun, przed ośmioma dniami?...
— Tak — odrzekł Grzegorz — i ta egzekucja pozwoliła mi rozniecić w umyśle pani płomień chwilowo przyśmiony...
Krwawy widok pozbawił panią zmysłów... taki sam widok zbudził je do życia na nowo...
— Tak... tak... przypominam sobie... — szeptała Joanna wzburzona — widziałam tak samo jak pierwszym razem, tłum niespokojny, zalegający plac...
— Widziałam śmiertelny przyrząd... wóz... księdza... skazanego... ale tego skazanego... tego ostatniego... zapomniałam rysów i nie wiedziałam, jak się nazywa... Jakże się nazywał ten człowiek?...
— Chce pani wiedzieć koniecznie?...
— Chcę.
— Nazywał się Fabrycjusz Leclére.
— Joanna lekko krzyknęła i ukryła twarz w dłoniach.
— Sprawiedliwość Boska! — szepnęła.
A po chwili spytała:
— A ten drugi!... Ten przed pięciu miesiącami?... Jakim sposobem zasłużył na śmierć taką?