Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/771

Ta strona została skorygowana.

— E! proszę pani, on na nią wcale nie zasługiwał!... Ten niewinny męczennik zapłacił swoją głową za winę Leciére’a...
Zrehabilitują jego pamięć, ale niestety! nie potrafią powrócić mu życia!...
— Ach! — wykrzyknęła pani Delariviére z rozczuleniem. — Wiedziałam dobrze, że on był niewinnym... że nie mógł być przestępcą!... Wiedziałam!... Byłam tego najpewniejszą!...
— Więc go pani znała? — spytali razem Grzegorz i Paula.
— Czy go znałam? odrzekła Joanna. — Czy sądzicie, iż widok jakiegoś nieznanego nędznika, wstępującego na szafot, byłby mnie pokonał do tego stopnia, iżby mi rozum pomięszał?...
Ja znałam ale męczennika i kochałam go z całej duszy, to też w chwili, gdy głos jego, mający wkrótce umilknąć na zawsze, mówił do tłumu: Umieram niewinny... serce moje zdruzgotane w piersi powtarzało:
Tak! on jest niewinny...
Ten męczennik nazywał się Piotr Tallandier!... Był on... moim bratem!...
— Bratem?... — powtórzyli ze zdumieniem, jakiego łatwo się domyślić, słuchacze.
W chwili, gdy Joanna wymówiła nazwisko skazanego, Klaudjusz Marteau, z beretem swoim w ręku, zbliżył się do towarzystwa, po jakieś rozkazy pana Delariviére.
Posłyszawszy to nazwisko, ex-marynarz zachwiał się na swoich silnych nogach, a głosem pełnym wzruszenia wykrzyknął:
— Piotr Tallandier!... O, wie pan Bóg, co robi!...
I zwróciwszy się do Joanny, dodał:
— Proszę pani, czy ja dobrze słyszałem?... Wszak pani powiedziała Tallandier?...