— Tak, mój przyjacielu, to nazwisko moje rodzinne.
— A czy brat pani miał żonę i dziecko?
— Tak, miał małego chłopczyka, mogącego mieć teraz z lat dziesięć.
To to samo, jak Boga kocham!... to samo!... — zawołał Klaudjusz z radością w oczach.
— Co to samo?... mów prędko, mój przyjacielu — odezwał się Grzegorz.
Czy znasz matkę i dziecko?...
— Do miljona fur beczek, spodziewam się, że ich znam, a w dodatku ten mały, to prawdziwy amorek!.. To szczególny zbieg okoliczności... Jego matka, to prawdziwy anioł kobieta!... j
— A gdzież się znajdują ci poczciwi ludzie? — zapytał młody lekarz.
— W Charenton-le-Pont, panie doktorze.
— Dzisiaj jeszcze pojedziemy do Charenton. Zaprowadzisz mnie do pani Tallandier.
— Z przyjemnością!... To ich dopiero zadziwię!...
— Czy tylko pewny jesteś, że się nie mylisz?...
— Zdaje mi się, panie doktorze, z tego wszystkiego, co mi mały Piotruś opowiadał był jednego razu, gdyśmy ze sobą rozmawiali.
O! to ładny smyczek, a inteligentny!.. Prawdziwe cacko, powiadam!...
— Cóż on ci opowiadał?
— Że ojciec jego, nie mając roboty we Francji, wyjechał za granicę, dla znalezienia tak sobie jakiego zajęcia, że został kaleką, a powróciwszy do domu, zastał matkę w szpitalu...
Odtąd nie widziano go więcej... i ostatecznie nie wiadomo, czy żyje, czy umarł.
— Biedny brat! — szepnęła Joanna, wstrzymując się od płaczu.
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/772
Ta strona została skorygowana.