— Zginęliśmy sobie z oczu — mówiła Joanna dalej. — Rozłączyły nas rozmaite przyczyny...
Przypadkiem tylko spotkałam była bratową w czasie jednej z podróży moich do Paryża; znałam ją kiedyś młodą dziewczyną, od niej się dowiedziałam, że Piotr miał syna. Biedny brat.
— Dzięki Bogu powiedział Grzegorz — że odnajdzie pani wdowę i dziecko, zapewnisz im szczęście, którego dotąd nie zaznali!...
— No, mój dzielny Klaudjuszu, my w drogę!...
— Nie każecie sobie zaprządz? — spytała pani Delariviére.
— Nie, to byłoby za długo! powóz najęty zawiezie nas na stację Liońską, a wiem dobrze, w jaki sposób zachęca się fiakra do pospiechu.
I Grzegorz, nie zmieniając nawet na inny słomianego kapelusza, wyszedł z ex-marynarzem.
Przed trzecią byli w Charenton.
— Wiesz drogę? — zapytał doktor...
— Wiem, panie Grzegorzu... — Za dziesięć minut będziemy...
Czy jest pani Tallandier? — — zapytał następnie stróża domu, który go widział już nieraz.
Właśnie tylko co powróciła z synem... ubranym po marynarsku.
Może pan śmiało iść na górę.
Bordeplat z Grzegorzem udali się na schody i silnie zastukali do drzwi.
Mały Piotrek zaraz otworzył.
Zobaczywszy Klaudjusza, wykrzyknął radośnie, rzucił mu się na szyję i całował starego, wołając:
— Mamo, mamo, pan Marteau!
Pani Tallandier wyszła w tej chwili.
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/773
Ta strona została skorygowana.