Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/777

Ta strona została skorygowana.

trafił się gdzie jaki zarobek dzienny, zamiast dziewięciu płacono pięć lub sześć franków.
— Jakże się z tego wyżywić we troje? — ciągnęła dlej pani Tallandier.
Często nam chleba brakowało...
Pewnego wieczora Piotr powrócił weselszy trochę... Opowiedział mi, że mu zrobioną propozycję, która nas wydźwignie z biedy...
Pewien architekt proszonym był przez swego przyjaciela, właściciela łomów kamienia za granicą, o przysłanie mu dobrego kierownika, człowieka pewnego... Płaca piętnaście franków dziennie, podróż bezpłatna i od czasu do czasu gratyfikacja...
— Przyjmiesz? — zapytałam.
— Przyjmę — odpowiedział — posiedzę tam, dopóki nie polepszą się czasy w Paryżu, i przywiozę wam, pewny jestem, dość okrągłą sumkę...
— Więc ja z tobą nie pojadę? wykrzyknęłam.
— Nie, bo koszta pochłonęłyby dochody... Sam będę żyć jak najskromniej, a wam przysyłać trzysta franków miesięcznie.
— Miał rację, proszę pana... — mówiła dalej pani Tallandier przez czas oblężenia Paryża wydaliśmy nasze oszczędności do ostatniego grosza. Propozycja ta była zbawienną. Piotr wyjechał.
— Do Szwajcarji? — przerwał Grzegorz.
Pani Tallandier spojrzała na niego zdziwiona i odrzekła:
— Wytłómaczę się zaraz...
— Mąż pani został kierownikiem przy robotach w Millerie...
— Tak — odrzekła biedna kobieta — przez trzy miesiące przysyłał mi po trzysta franków, jak obiecał. W czwartym miesiącu zamiast pieniędzy otrzymałam list, dyktowany przez niego i donoszący, że został przygnieciony kamieniem,