Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/78

Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ XX.

Pan Delariviére otworzył sam panu Vernier.
— Prosimy cię, kochany doktorze i wdzięczni ci jesteśmy za przybycie; nasza rekonwalescentka czeka na pana.
Młody doktor zbliżył się do łóżka.
Joanna siedziała oparta o poduszki i z uśmiechem wyciągnęła rękę.
Grzegorz uchwycił za puls i poczuł, że nie był regularny, zanadto przyspieszony.
— Czy pani piła buljon, jaki przynieść tu kazałem? — zapytał.
— Tak, doktorze.
— Bez wstrętu?
— Prawie z przyjemnością go piłam...
— A następnie spała pani.
— Trochę...
— Sen był spokojny?...
— Nie, był bardzo męczącym, pełnych widzeń okropnych.
— To mi tłómaczy nieregularność pulsu, którego nie rozumiałem... Być może, że w nocy będzie pani miała trochę gorączki...
— Jakto; doktorze, jeszcze gorączka?.. — szepnęła smutnie Joanna.
— Będzie to ostatni atak... Zapiszę pani receptę.
— Ja ją sam zaniosę do apteki — odezwał się pan Delariviére i każę zrobić przy sobie.
— Doskonale, a pewny jestem, że gdy jutro we dnie przyjdę odwiedzić panią, przekonam się, iż się jej znacznie polepszyło.
— To nie przyjdziesz rano doktorze? — zapytała młoda kobieta.
— Nie pani i bardzo tego żałuję. Za parę minut opuszczam Melun, bo odebrałem depeszę od matki, że ojciec zachorował.
— O, to smutna wiadomość, która mnie szczerze zmartwiła! — zawołał bankier. — Ale przynajmniej choroba nie jest zatrważającą?