— Mąż pani był człowiekiem wzniosłym, a pani godną jego jesteś! Teraz rozumiem już wszystko!
Piotr Tallandier zachowywał uporczywie do ostatniej chwili milczenie z obawy, aby nazwisko jego nie naprowadziło sądu na ślad i aby żonie jego nie odebrano pieniędzy, co miały byt jej i dziecku zapewnić...
— Aby wam zapewnić kawałek chleba, pozwolił się na śmierć skazać, nie wymieniwszy jednego słowa, które by go mogło było ocalić!
Pani Tallandier śmiertelnie blada, wyciągnęła do Grzegorza drżące ręce.
— Skazany został?... — powtórzyła. — Piotr został skazany!
— Tak, skazany został na śmierć... i ścięty.
Nieszczęśliwa kobieta padła na kolana łkając.
— Ścięty?.. Boże zlituj się nad nami!... więc był niewinny?...
— Najzupełniej.
— O! przeklęci niech będą jego sędziowie!... Dziecko, oni ci ojca zabili, niech będą przeklęci! przeklęci!...
Mały Piotruś klęcząc obok matki, zanosił się od płaczu.
— Nie trzeba ich przeklinać, trzeba raczej litować się się nad nimi... — powiedział Grzegorz.
Zmyliły ich fałszywe pozory, uparte milczenie męża pani dodawało oskarżeniu charakteru niezbitych dowodów. Sędziowie postąpili według swojego przekonania... Ale posłuchaj pani, zaraz ci opowiem wszystko.
I młody doktor opowiedział z najdrobniejszemi szczegółami dramat, spełniony w Melun.
Pani Tallandier z oczami suchemi i piersią, konwulsyjnem wezbraną łkaniem, chciwie przysłychiwała się tej strasznej opowieści, a chwilami przyciskała syna do piersi gorączkowo.
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/780
Ta strona została skorygowana.