Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/781

Ta strona została skorygowana.

— Nie mam już męża, nie masz już ojca! — wykrzyknęła, skoro Grzegorz skończył opowiadanie.
— Dał za nas życie swoje, ten męczennik, którego opłakujemy!... Jakież nadzieje, jakież niespodzianki zachowuje nam dalsza przyszłość nasza?...
— Zaraz panią objaśnię — ciągnął młody doktor. — Pan Bóg jest miłosierny, za każde cierpienie zsyła pociechę jakąś...
Tam z nieba, wasz męczennik, jak go pani słusznie nazwałaś, czuwa nad wami i będzie się napewno cieszył, widząc szczęście wasze.
— Szczęście? — powtórzyła pani Tallandier z goryczą. — To niepodobna, proszę pana.
— Nie mów pani tego i wysłuchaj mnie cierpliwie...
— Słucham pana i chciałabym ci uwierzyć, jeżeli nie dla siebie, to dla tego dziecka.
— Czy prągnęłabyś pani zobaczyć się ze swą bratową?
— Pragnęłabym, bo jak panu mówiłam, kochałam ją i kocham dotąd.
— Czy zgodziłabyś się pani żyć z nią razem?
— Zgodziłabym się z największą chęcią, ale to być nie może. Joanna jest tak daleko...
— Zobaczysz ją pani dziś jeszcze, pani Delariviére oczekuje gorąco tej chwili.
— Więc jest w Paryżu?
— Jest w Paryżu i to ją właśnie ze mną i z córką widziałaś pani w powozie nad brzegiem Sekwany.
— Więc się nie myliłam! Ale ta pani była obłąkaną, jak mi pan mówiłeś?...
— Była... ale powtarzam pani, jest już obecnje zupełnie przytomną.
Objaśni panią sama o przyczynach warjacji.
— I czeka na mnie naprawdę?
— Obiecałem jej, że panią przywiozę...