Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/782

Ta strona została skorygowana.

— Więc pojadę z panem... Ale skąd pan mogłeś odgadnąć, że ja byłam żoną, albo raczej, że jestem wdową po Piotrze Tallandier?
— Ja nie mam żadnej zasługi w tem odkryciu. Zawdzięczać to należy Klaudjuszowi Marteau, dobremu genjuszowi waszej rodziny.
Mały Piotruś rzucił się na szyję marynarzowi i ucałował w oba policzki, poczem zaraz matka i syn przygotowali się do wyjazdu do Neuilly.
Od chwili wyjścia Grzegorza Vernier, niepokój Joanny powiększał się co godzina, co minuta prawie.
Czy Klaudjusz naprawdę odnalazł ślad żony jej brata? Czy ją odnajdzie? Czy pani Tallandier zgodzi się zbliżyć do niej?
Oto jakie bezustannie stawiała sobie pytania.
Niepewność nabawiała ją gorączki.
Edma i Paula zaniepokojone, usiłowały ją rozerwać, ale tylko powrót Grzegorza i marynarza mógł sprowadzić spokój pożądany.
Nakoniec rozległ się odgłos dzwonka u bramy willi. Joanna żywo się podniosła, ale wzruszenie paraliżowało jej siły.
Nagle krzyknęła i wyciągnęła ręce do wchodzącej, a ta z płaczem rzuciła się w jej objęcia.
Mały Piotruś okrywał pocałunkami ręce kuzynki Edmy. Trudno sobie wyobrazić scenę bardziej wzruszającą.
Grzegorz i Klaudjusz uśmiechali się w milczeniu, bo dokonali dzieła.
Joanna złączyła w milczącym uścisku panią Tallandier i małego Piotrusia.
— Nie rozłączymy się odtąd! — mówiła — nie rozłączymy się nigdy!... Wychowywać będziemy twoje dziecię: zrobimy z niego człowieka przy pomocy tego, który wkrótce synem moim zostanie.