Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/87

Ta strona została skorygowana.

— Biedna kobieta, co ona wycierpiała...
— Ślady tego cierpienia znikną bardzo prędko.
— Niebezpieczeństwo, dzięki Bogu minęło. No siadajże...
Fabrycjusz wziął krzesło.
— Chcę, abyśmy porozmawiali — rzekł pan Delariviére — pomówmy o tobie.
— Śledztwo, badanie z czynów i słów!... — pomyślał sobie młody człowiek — spodziewałem się tego.
— Jest temu dwa lata — zaczął bankier — jak straciłeś siedem ósmych ze swojego majątku. Przekonany zatem jestem, że dziś nic ci już nie pozostało. Czy mówię prawdę?
— Na nieszczęście tak jest, mój wuju.
— Z czego żyjesz?
Pytanie było krótkie, ale wyraźne.
Trzeba było albo odpowiedzieć szczerą prawdę, co było niepodobieństwem, albo wykręcić się w sposób prawdopodobny, nie obudzający podejrzeń w umyśle bankiera.
— Moje zajęcie teraźniejsze — odrzekł Fabrycjusz — nie daje mi zbyt świetnej pozycji socjalnej, ale odciąga mnie od tej egzystencji próżniaczej, jaką prowadziłem i tak zanadto długo. Zajmuję się interesami jednego z agentów, giełdowych, przyjaciela mojego.
— I to ci przynosi!...
— Bardzo mało... zaledwie tyle, ile potrzeba na życie...
— I utrzymujesz się z tego skromnego dochodu?
— Muszę... Postanowiłem sobie nie wydać ani jednego sous ponad to, co zarabiam. Nic nie pożyczam od nikogo... Jestem ubogi, ale niezależny.
— Czyż to ja ciebie słyszę? — zawołał pan Delariviére, zdumiony spokojem i przekonaniem, z jakiem siostrzeniec opowiadał mu te zdumiewające rzeczy.
— Tak, mój wuju, mnie słyszysz — odrzekł z uśmiechem Fabrycjusz, moja metamorfoza cię zadziwia, pojmuję to dobrze, ale po namyśle uznasz ją za logiczną. Uległem porywom młodości i wolności i zrobiłem bardzo źle, majątek mojej matki pochłonęło życie próżniacze. Dziś mam lat dwadzieścia siedm i czas się było ustatkować, czas było dolać wody do mego wina.