Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/88

Ta strona została skorygowana.

— Pijasz jednakże jeszcze czasami, skoro jesteś tu w towarzystwie dwóch dam, bardzo ładnych, jak mi mówiono...
— To przypadkiem jedynie...
— Masz już dosyć tego życia, w którem marnuje się tylko majątek i zdrowie.
— Oj! z pewnością, że mam go dosyć: — odrzekł z westchnieniem młody człowiek. — Żałuję bardzo, że nie miałem tyle rozumu i siły nad sobą, żeby się go wyrzec wcześniej.
— Szczęśliwy jestem, że tego żałujesz... Bo chociaż nie okupisz przeszłości, to przynajmniej możesz zdobyć przyszłość szczęśliwą. Pragnę szczerze uwierzyć w twoje nawrócenie.
— Niechaj wuj nie wątpi o niem...
— Ale — dodał pan Delariviére, uśmiechając się przyjaźnie — nie spełniłbym swojego wujowskiego obowiązku, gdybym ci nie wypowiedział krótkiej od serca nauki. Potrzeba szanować tradycje! Błędy twojej młodości tłómaczyć można tą samą młodością... Popuszczono ci cugli za wiele. Uległeś ponętom życia, a niejeden na twojem miejscu zrobiłby tak samo... Moja kochana Joanna, która dziś rano broniła zapalczywie twojej sprawy, zwracała mi uwagę na to wszystko... Na nieszczęście twoje dobre postanowienia przyszły za późno trochę. Chciałbym cię był widzieć takim przed ośmioma laty... Byłbym cię zabrał ze sobą do Nowego Jorku. Byłbyś został moim wspólnikiem, byłbyś nie potrzebował teraz pracować, byłbyś szczęśliwy i bogaty.
— Czy wuj myśli porzucić interes? — zawołał Fabrycjusz.
— Już to postanowiłem...
— Zlikwidujesz dom bankierski?
— Zacząłem go już likwidować...
— W twoim wieku?
— Mam lat sześćdziesiąt, mój drogi...
— To jeszcze nie starość przecie!... Z twojem doświadczeniem, z twoją zręcznością łatwo by ci przyszło podwoić twój majątek.
— Jestem o tem przekonany, ale po co mi to? Zresztą mylisz się, Fabrycjuszu... ja jestem już stary... Przyjrzyjno