Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/95

Ta strona została skorygowana.

Nie wątpię mój chłopaku! No, pocałuj mnie i powróć do swojego przyjaciela i jego przyjaciółek. Muszę ci wszakże powiedzieć, że mam nieszczególne wyobrażenie o tej trójce.
— Dlaczego, wuju?...
— Po prostu dlatego, że przybyli tutaj po to, aby asystować tak okropnemu widowisku... Patrzeć na spadającą głowę i tryskającą krew!.. Smutna to ciekawość... niezdrowa i źle wróżąca!...
— Jestem tego samego zdania, mój wuju i z pewnością nie będę w stanie patrzeć na ten ponury dramat.
— Pochwalam ci to bardzo... Kiedy myślisz wracać do Paryża?
— Jutro jednym z pierwszych pociągów...
— Czy przez cały dzień wolnym bądziesz?
— Jeżeli wuj życzy sobie...
— Pragnę tego bardzo.
Przejdę do mojego pryncypała i powiem mu, ażeby na mnie nie liczył.
— Zawiadomisz go jednocześnie, że go stanowczo opuszczasz...
— Dobrze... jeżeli sobie wuj życzy.
— Pojedziemy razem, spotkamy się następnie w oznaczonem miejscu i udamy się obaj do Saint-Maude, odebrać z pensji Edmę... Teraz cię przepraszam. Wzruszenia całodzienne zmordowały mnie straszliwie... Zobaczę, czy ciotka śpi i sam się położę na kilka godzin... Bardzo tego potrzebuję... Do widzenia, moje dziecię... do jutra...

ROZDZIAŁ XXV.

Fabrycjusz wyszedł uścisnąwszy raz jeszcze rękę wuja, a pan Delariviére przeszedł do pokoju Joanny.
Była już godzina dziesiąta wieczorem.
Młoda kobieta spała snem spokojnym, ale doktor Vernier przewidział gorączkę, był więc bankier o to spokojnym... Rzeczywiście tak jak mówił do Fabrycjusza, upadał ze znużenia... Gwałtownie potrzebował odpoczynku. Pocałował delikatnie zwilżone czoło i rozpalone policzki ukochanej