Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/104

Ta strona została przepisana.

To drgnięcie, chociaż lekkie, nie uszło uwadze magnetyzera.
— Czy panna Mariani jest w gabinecie porad? — zapytał.
— Jest, panie doktorze.
— To dobrze. Zaraz idę.
Pomerańczyk oddalił się.
— Kobieta, z którą pan walczyłeś w nocy z 1 go na na 2-gi stycznia, to ta stara niewidoma, nieprawdaż? — podchwycił O’Brien, zwracając się do Roberta.
— To ona! tak, to ona! zawołał tenże. — Sędzia śledczy pozostawił jej brelok, który wydarła mi podczas walki... z brelokiem tym przychodzi się radzić jasnowidzącej. — Dwadzieścia pięć tysięcy franków dla ciebie, doktorze, jeżeli, wychodząc ztąd, nie zabierze z sobą breloku.
— Dwadzieścia pięć tysięcy franków gotówką?
— Tak i pięćdziesiąt tysięcy, jeżeli ta kobieta nie będzie już w stanie mi szkodzić!
— A więc poprostu żądasz odemnie pan wspólnictwa! — wyrzekł O’Brien z jak największym spokojem.
— Ja pana proszę o wybawienie.
— Uczynię, co będzie zależało odemnie. Zaczekaj pan na skończenie porady.
— A ja czy mógłbym słyszeć tę poradę?
— Możesz pan, zostając tutaj i słuchając za temi drzwiami — odparł magnetyzer, wskazując drzwiczki, prowadzące z jego gabinetu do sali porad magnetycznych, zasłoniętych ciężką portyerę — ale, niech ani porusze-