nie, ani nawet oddech nie zdradzi pańskiej obecności dodał, podnosząc portyerę.
Otworzył drzwi, których umyślnie nie zamknął szczelnie, i wszedł do sali, gdzie się już znajdowała panna Ewa Mariani, gotowa do odegrania codziennej komedyjki, w której celowała, jak wiemy.
Robert, uniósłszy ciężką portyerę, wślizgnął się między nią i drzwi, drżąc, z nadstawionem uchem, z sercem, ściśniętem jak kleszczami, z paznogciami wpijającemi się w dłonie.
Sala porad wyglądała osobliwie.
Oprócz fotelu, postawionego na estradzie, na którym siedziała mniemana jasnowidząca, dla wydania swych wyroczni, stały jeszcze liczne krzesła, przeznaczone dla klientów.
Na stole, w tym celu przeznaczonym obok estrady, znajdowały się różne przedmioty. Lampa magnezyowa, której łodyga wysuwała się i zniżała dowolnie, kilka karafek kryształowych, małe słoiki szklane, zawierające produkty farmaceutyczne, dla stosowania suggestyi hypnotycznych, kilka hypnoskopów ze stali niklowanej.
Doktór przyszedł do panny Mariani, która nań czekała, poziewając.
— Każesz mi być punktualną, a sam się spóźniasz! — rzekła doń kwaśno.