Marta, bardzo prędko uspokojona, usiadła na pierwszym schodku estrady i ztamtąd wzrokiem ciekawym rozejrzała się po sali, przyglądając się każdej rzeczy, aż wreszcie utkwiła oczy w twarz jasnowidzącej.
— Czy pani jesteś ociemniałą od urodzenia? — zapytał O’Brien Weronikę.
— Nie, panie.
— Odkąd pani jesteś dotknięta ślepotą?
— Prawie od pół roku.
— Czy ta ślepota następstwem jest ran, po których widzę blizny?
— Tak, panie.
— Czy chcesz pani radzić się mnie z powodu tych ran i ich następstw?
— Nie, panie.
Przez kilka sekund O’Brien przyglądał się uważnie oczom niewidomej.
— Być może jednak, że nie jesteś pani nieuleczalną — wyrzekł po tem badaniu.
Weronika drgnęła.
— Utrzymujesz pan, że możnaby mi wzrok przywrócić? — zawołała.
— Tak.
— Czyżbyś się pan tego podjął?
— Ja, nie.
— Któż więc?
— Specyaliści, dość śmiali, dla spróbowania operacyi trudnej i niebezpiecznej, gdyby się nie udała.
— Niebezpiecznej dla życia?..
— Tak.
Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/107
Ta strona została przepisana.