Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/109

Ta strona została przepisana.

— Mam, czego pan sobie życzysz.
— I cóż to takiego?
— Drobny klejnot, pochodzący od zbrodniarza.
— Gdzie on jest?
— Oto on.
I Weronika podała O’Brienowi brelok, oderwany od łańcuszka zegarka Roberta Verniere.
— Ależ — zapytał magnetyzer, udając ździwienie — w takim razie widziałaś pani tego nędznika?
— Widziałam go dwa razy.
— To go pani znasz?
— Znam go z twarzy, ale nie znam jego prawdziwego nazwiska. Gdyby nie to, czyżbym tu przyszła? Przychodzę zapytać pana o prawdziwe nazwisko nędznika.
— A ja nie będę mógł pani powiedzieć.
— Jakto? Mówiłeś pan przed chwilą, że pańska wiedza nie zna wcale granic...
— Ten wypadek jest jedynym wyjątkiem. Jasnowidząca może widzieć czyny, postępki, twarze i opisać je, ale nazwisko, rzecz niemateryalna, leży po za jej obrębem.
— W Lecz pańska jasnowidząca będzie mogła mi dopomódz? Będzie mogła śledzić nędznika, jakiem kolwiekbądź znajdowałby się miejscu, i wskazać może mi to miejsce?
— To może.
— To każ pan jej to zrobić! Pilno mi pomścić Ryszarda Verniere!
— Dobrze.
O’Brien wszedł na stopnie estrady i zbliżył się do Mariani.