Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/113

Ta strona została przepisana.

Ociemniała słuchała, zadyszana, z rękoma zaciśniętemi na poręczy fotela, na którym siedziała, starając się przeniknąć otaczające ją głębokie ciemności.
O’Brien zwrócił się ku niej.
— Przypadek pani sprzyja — rzekł do niej — nigdy jeszcze medium nie było bardziej jasnowidzące i uległe.
— Czy mogę teraz zapytać o to, czego chciałabym się dowiedzieć? — odrzekła Weronika.
— To byłoby daremne — odparł doktor.
— Dlaczego?
— Ponieważ pani winnaś mówić ze mną bezpośreddnio, a ja powtórzę zapytania pani. Najprzód jednak muszę zaprowadzić łącznik między nią i osobą, którą chcesz poznać.
O’Brien trzymał brelok, tworzący pieczątkę.
Szmaragd pieczątki oparł na czole Ewy Mariani i rzekł do niej:
— Rozkazuję ci widzieć i rozkazuję ci odpowiadać... Do kogo należy ten klejnocik?
Odpowiedziała ale nie rzekoma jasnowidząca.
Od chwili Marta, siedząca na pierwszym schodku estrady, miała oczy dziwnie wlepione w jeden punkt, jakby patrzyła po za swoją istotę.
Zaledwie magnetyzer wypowiedział te wyrazy:
Do kogo należy ten klejnocik? — gdy córka Germany podniosła się i głosem, jakby nie jej własnym, wyszeptała:
— Do mordercy pana Ryszarda Verniere.