Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/114

Ta strona została przepisana.

— Bądź cicho, dziecko! — rozkazał Amerykanin. — Nie mąć tajemnic, których jesteś świadkiem, ale których nie możesz zrozumieć!
— Nie każ mi milczeć — odparła dziewczynka, a ton jej stawał się pewnym i głos stanowczym — przeciwnie, każ mi mówić, bo tylko ciało moje pozostało przy panu, dusza moja unosi się w przestrzeni, zdala od tego ciała uśpionego, a oczy moje widzą, czegoby oczy na jawie widzieć nie mogły.
Oszołomiony tą odpowiedzią, wyrażoną w takich słowach, jakie nie mogłyby wyjść z ust dziecka w tym wieku, O’Brien szybko skierował się ku niej i badał ją uważnie.
Rzeczywistość przemawiała za siebie i Amerykanin nie mógł się mylić.
Mała Marta spała snem hypnotycznym.
Słyszała, widziała, jednem słowem była jasnowidzącą — jasnowidzącą, jak było nią niegdyś w Stanach Zjednoczonych pierwsze medium doktora O’Briena, dziewczę z Illinois.
I oto jaka rzecz dziwna stała się w tej sali, gdzie w braku osobnika, rzeczywiście zdolnego podlegać suggestyi, odgrywała się codzień zręczna komedya, na którą dawała się brać publiczność.
Podczas gdy doktór, uciekłszy się do klasycznego kuglarstwa ruchów magnetycznych, które, jak się zdawało, żadnego nie dały rezultatu, spróbował energiczniejszego środka, lampy magnezyowej, dla uśpienia fałszywej jasnowidzącej, i gdy ta udawała, że stopniowo, powoli, ulega ogarniającemu ją snowi, Marta uczuła się owładniętą