Przez chwilę miał chęć wejść do sali porad. wyrwać z rąk magnetyzera brelok, który powierzyła mu pani Sollier, i uciec z nim.
Lecz przestrach go paraliżował.
O’Brien, stojący obok Marty, położył jej rękę na głowie.
Doświadczenie miało być rozpoczęte.
— Śpisz? — zapytał.
— Tak, śpię — wyszeptało dziecko, nieruchome jak posąg, z oczyma, szeroko roztwartemi, wciąż jednak bez wejrzenia.
— Chcesz mi być posłuszną i odpowiadać?..
— Chcę.
— To rozkazuję ci myślą iść do Saint-Ouen.
— Myśl moja jest w Saint Ouen.
— W jakiej miejscowości?
— W pokoju, w którym babcia i ja mieszkamy, u pani Aubin.
— Czy w tym pokoju jest zegar?
— Tak, kukulka, zawieszona na ścianie.
— Czy chodzi ta kukułka?
— Tak... słyszę wyraźnie tak... tak...
— Którą wskazuje godzinę?
— Trzecią.
O’Brien spojrzał na zegarek.
Tak samo jak kukułka w Saint-Ouen wskazywał godzinę trzecią.
— Jasnowidzenie cudowne! — wyszeptał.
Potem podchwycił głośno:
Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/117
Ta strona została przepisana.