Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/121

Ta strona została przepisana.

Dla Weroniki to zdanie znaczyło, że Marta popełniła omyłkę.
W rzeczywistości była ona nową suggestyą, zakazującą widzieć.
— Już nic nie widzę — wyszeptało dziecko ulegle.
Tego było dość.
Magnetyzer położył rękę na skroniach małej dziewczynki, palce oparł na szyi i muskając, otrzymał pożądany skutek.
Marta krzyknęła i, zdjęta gwałtownym atakiem nerwowym, przewróciła się w tył, bełkocząc słowa bez związku, oraz wydając głuche jęki.
Niewidoma podniosła się przerażona.
— Wnuczka moja, wnuczka — wyrzekła głosem złamanym, rzucając się w stronę, zkąd dawały się słyszeć jęki Marty.
Nogi jej potknęły się o ciało dziecka, ciskającego się na dywanie, zaściełającym estradę.
Uklękła przy Marcie i otoczyła ją ramionami.
— A! biada panu, jeżeliś zabił moje dziecko! — zawołała przerażona i grożąca.
— Jej wcale nie grozi niebezpieczeństwo — odpowiedział O’Brien, zwyczajny atak, który powinienem był przewidzieć przy naturze tak nerwowej. — Za kilka sekund uspokoi się zupełnie, ale nie radzę jej powtórnie usypiać, gdyż drugi atak mógłby ściągnąć dla życia jej wielkie niebezpieczeństwo.
Weronika powtarzała:
— Wnuczka moja.. moja wnuczka... uśpić ją jeszcze, o! nigdy!