Jęki stały się coraz słabszemi, aż ustały zupełnie.
Marta obudziła się ze snu magnetycznego.
— Babuniu odezwała się, przytulając do niewidomej. — Czy to się już skończyło?.. Czy ci odpowiedziano?
— Ależ to ty, moja droga, odpowiadałaś mi. Nie dowiedziałem się jednak nic takiego, od ciebie, coby mogło mną kierować.. a ty o mało co nie umarłaś.
— Ja odpowiadałam? — zapytała Marta ździwiona.
— Tak, zasnęłaś. Przypominasz to sobie.
— Dziecko nie może nic pamiętać — przerwał magnetyzer — napróżno byłoby je męczyć wypytywaniami. Jeżeli chcesz pani ciągnąć dalej posiedzenie i wypytać moją jasnowidzącą, do czego masz prawo, zaprowadzę pani wnuczkę do innego pokoju.
— Nie, nie, panie — odparła żywo niewidoma — na dziś dość tego, przyjdę innym razem, przyjdę bez niej. Chodźmy, moja droga.
Weronika, prowadzona przez dziecko, miała już skierować się ku drzwiom, gdy wtem zatrzymała się:
— Zechciej mi pan oddać klejnot, który panu powierzyłam.
Niepodobna było odmówić.
— Oto jest — odpowiedział O’Brien.
I włożył jej do ręki pieczątkę Roberta.
Następnie nacisnął dzwonek.
Ukazał się Pomerańczyk.
— Odprowadź panią z wnuczką — rozkazał Amerykanin — i nie wprowadzaj następnego numeru dopóki ci nie każę.
Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/122
Ta strona została przepisana.