Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/124

Ta strona została przepisana.

— Sądzisz pan, że nie opowie tego co się tutaj stało! — zawołał Robert. — Inny magnetyzer będzie mógł uśpić dziewczynkę, jak paneś uczynił, i ona mnie zgubi, jak o mało nie uczyniła tego u pana.
— Zdaje mi się, że skoro wszystko pan słyszałeś, powinienbyś zrozumieć, że ja pobiegłem temu.
— W jaki sposó?
— Babce za bardzo zależy na życiu dziecka, aby się zgodziła na drogie doświadczenie, ponieważ oświadczyłem jej, że dziecko przy nowem uśpieniu mogłoby być zabite! Widzisz więc pan, że z tej strony nie masz się czego obawiać.
— Wcale tego nie widzę. Wszystko jest możebne, można ją nawet uśpić bez wiedzy jej babki!
— Nikt jej nie uśpi, prócz mnie.. kiedy będzie w mojej mocy!
— W pańskiej mocy! — powtórzył Robert ździwiony.
— Tak, niezawodnie! Muszę mieć to dziecko, którego jasnowidzenie jest cudowne i które stanie się narzędziem mego majątku.
— Porwanie?
— Kto nic nie ryzykuje, nie ma nic. Stare to przysłowie, które trzeba stosować w życiu, jeżeli kto nie chce umrzeć w biedzie. Porywając dziecko, usuwam niebezpieczeństwo, któregobyś się pan zawsze lękał, a które dla mnie nie istnieje.
Stawiaj pan mężnie czoło wszelkim burzom, nawet, a zwłaszcza tym, które mogłyby nadciągnąć z Niemiec — a ja panu zapewniam powodzenie!