Biedna pani Sollier — rzekł — widzisz, że miałem słuszność powątpiewać... Pozostaje nam tylko czekać... a więc czekajmy.
Trzy tygodnie upłynęły od czasu wyjazdu Magloira do Pont d’Ain.
Dzielny mańkut uważał sobie za obowiązek pisać do Weroniki i Marta z sercem, przepełnionem radością, odczytała babce ten dobry list donoszący, że matce jego już nie grozi niebezpieczeństwo i że, dzięki Niebu, może się spodziewać jeszcze długich lat życia.
Zapowiadając blizki powrót — prosił usilnie Martę, swą wspólniczkę-pieszczoszkę, ażeby nie pozwoliła zapomnieć jego klienteli znanych melodyj katarynki i odbywała codzień małe wyprawy, doskonałe dla zdrowia i intratne dla ich kieszeni.
Dziecko, jak wiemy, pragnęło serdecznie słuchać rad Magloira, lecz na to potrzeba byłoby przyzwolenia babki.
Poprosiło o nie.
— Zrobimy, co zechcesz, moja dzieweczko — odpowiedziała pani Sollier
I pewnego pięknego dnia obiedwie wyruszyły w drogę, pchając katarynkę, która była na składzie w zajeździe matki Aubin.
Od pierwszego razu mała muzykantka mogła sobie powinszować wykonania tego projektu.