Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/135

Ta strona została przepisana.

Aurelia i Alina, jakkolwiek jeszcze w grubej żałobie, nie mogły się od tego wymówić. Nie była to rzecz przyjemności, lecz obowiązek.
Robert zdołał nawet uprosić Daniela Savanne, Henryka i Matyldę, ażeby, pomimo świeżej i tak bolesnej straty, znajdowali się w liczbie biesiadników.
Godzina południowa oznaczona została na biesiadę.
U matki Aubin już dnia poprzedniego panował ruch ożywiony.
— Tyle osób!.. tyle osób na obiedzie!.. — mówiła Marya. — Gdzie my ich pomieścimy?
Postanowiono wreszcie, że połowa biesiadników pomieści się w wielkiej sali na dole, druga zaś na pierwszem piętrze, gdzie usunięte zostaną ruchome przeforsztowania oddzielnych gabinetów.
W poniedziałek zrana już wszystko było gotowe.
Chorągwie powiewały we wszystkich oknach hotelu matki Aubin.
Przed bankietem oprowadzić miano zaproszonych gości po nowych budynkach.
Przy bramie, wychodzącej na ulicę Hordoin, ofiarowywać miano bukiety damom. Najstarszy z robotników fabrycznych, stary Szymon, miał być specyalnie delegowany do podania kwiatów pannom Alinie Verniere i Matyldzie Savanne.
Dwie osoby miały mu być dodane: Weronika Sollier i Marta.
Niewidoma najprzód odmówiła.