Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/136

Ta strona została skorygowana.

Wejść znów do tej fabryki, gdzie spełnioną została zbrodnia, której była jedną z ofiar, to jej się wydawało po nad siły.
Znaglono ją jednak, ażeby się zgodziła; matka Aubin dała jej do zrozumienia, że nie może się uchylać i wreszcie uległa.
Była to prawdziwa uroczystość.
Mer z Saint-Quen, jego pomocnicy i kilka rodzin wiejskich, mieli brać udział w obchodzie, który stał się głośnym w całej ukolicy.
O godzinie jedenastej cały personel fabryczny znajdował się już w fabryce, oczekując nowego pryncypała i jego gości.
O godzinie jedenastej minut pięć zabrzmiała pierwsza rakieta, potem druga.
Rakiety oznajmiały przybycie czterech powozów, które nadjechały na ulicę Hordoin, stanęły przy bramie i osoby zaczęły z nich wysiadać.
Tłum wydał okrzyk:
— Niech żyje pryncypał!
Robert szedł pierwszy, trochę blady, ale bliski tryumf rozniecał ogień w jego źrenicach.
Szedł sam.
Za nim postępował Filip de Nayle, prowadząc pod rękę Alinę Verniere, potem Daniel Savanne i Aurelia, Henryk i Matylda.
Oczekiwała ich delegacya robotników.
Stary Szymon, Weronika i Marta, która prowadziła babkę, odłączyli się od reszty robotników, trzymając bukiety w ręku.