Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/137

Ta strona została przepisana.

Od czasu do spotkania u O’Briena, Robert nie widział niewidomej i jej wnuczki.
Drgnął mimowoli, zobaczywszy je w pierwszym szeregu tych, którzy go mieli przyjąć.
Szymon, który miał ustaloną opinię dobrego mówcy, wygłosił małą mówkę, przez siebie ułożoną, której główną zaletę stanowiło, że nie była długą.
W kilku słowach powitał panią Verniere i przyrzekał jej przywiązanie i życzliwość wszystkich.
Rozległy się oklaski i okrzyki:
— Niech żyje Szymon!..
Aurelia wzięła bukiet z rąk przedstawiciela robotników i podziękowała uprzejmie.
Ozwały się okrzyki:
Niech żyje pani Verniere!
Niech żyje pryncypałowa!
Wtedy mała Marta zbliżyła się, trzymając za rękę babkę, którą przy prowadziła przed córkę Ryszarda.
— Babciu! — wyrzekła — to jest panna Verniere.

Ociemniała drżała

Zdołała jednak powstrzymać jęki, cisnące się jej do gardła, i wyjąkała:
— Nikt bardziej nademnie nie podziela głębokiej boleści pani... nie zapomnę nigdy, że ten, którego opłakujemy, był najlepszym ze wszystkich ludzi, a dla mnie był najlepszym panem... Ofiarujemy ci, pani, te kwiaty przez pamięć dla niego...
Wszyscy płakali.
Mała Marta odezwała się i, zwracając do Matyldy Savanne, rzekła: