twarz, która jednak wydawała się i z po za woalki bardzo ładną.
Oboje ubrani byli z wielką prostotą, tak, ażeby nie zwracać na siebie uwagi.
Mieli minę zwykłych przechodniów, którzy napotkali niespodziewane widowisko i przyglądali się mu przez ciekawość.
Starzec i młoda kobieta zamienili kilka słów pocichu — zresztą nie narażali się na podsłuchiwania, gdyż wyrażali się w języku cudzoziemskim.
Gdy wszyscy weszli do matki Aubin, dwie te osobistości skierowały się ku restauracyi, przed którą ustawionych było kilka stolików, dzięki pięknej pogodzie.
Przechodzień z włosami białymi i okularami ciemnemi, posadził swą towarzyszkę przy jednym ze stolików, a sam zbliżył się do matki Aubin, która się ukazała na progu swego zakładu i rzucała bacznem okiem na zewnątrz, pozostawiwszy Maryi kierunek służby wewnętrznej, z którego się wywiązyała jak najlepiej.
— Czy pan sobie czego życzy? — zapytała dzielna kobieta tego nieznanego gościa, który odpowiedział zrozumiale zupełnie, chociaż z wybitnym akcentem cudzoziemskim:
— Czy pani, pomimo tłumu, jaki masz u siebie dzisiaj, możesz nam służyć śniadaniem?
— I owszem, jeżeli tylko państwo zechcą jeść śniadanie na otwartem powietrzu, gdyż w domu niepodobna mi przyjąć państwa, wszystkie sale są zajęte...
— Pogoda tak piękna, że jeść możemy na dworze.
— Sama państwu nakryję i podam kartę.
Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/140
Ta strona została przepisana.