Zamówione śniadanie przyniosła służąca.
— Proszę się nie śpieszyć — rzekł cudzoziemiec do pani Aubin — mamy czas.
I jadł śniadanie rzeczywiście bardzo powoli, zaledwie od czasu do czasu zamieniając kilka słów z towarzyszką.
Stół, przy którym siedzieli, znajdował się obok okna wielkiej sali na dole.
I starzec, nachylając się trochę, co czynił dosyć często, widział wszystko, co się działo w sali.
Na parterze, zarówno jak i na pierwszem piętrze, dobre wina zaczynały rozwiązywać języki, mówiono już głośniej, jakkolwiek o tyle, o ile pozwalały względy przyzwoitości.
Już miano podawać deser.
Natłoczenie gości czyniło w sali upał nieznośny.
Otworzono okna, dla dostępu powietrza.
Robert Verniere nie odpowiedział jeszcze delegacyi robotniczej, która go zrana powitała przy wejściu do fabryki i ofiarowała bukiety pani Verniere, Alinie i Matyldzie.
Teraz zabrał głos i w kilku zdaniach, które pokrył naturalnie sztucznem wzruszeniem, okazał swą wdzięczność za dowody szacunku i życzliwości, któremi go obdarzano.
Potem, niosąc do ust kieliszek, napełniony szampanem, nędznik ośmielił się zakończyć temi słowy:
— Na cześć niezatartej pamięci mego ukochanego i nigdy nieodżałowanego brata, Ryszarda Verniere!
Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/141
Ta strona została skorygowana.