Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/145

Ta strona została skorygowana.

— Moja dobra pani Sollier — rzekła do niej Aurelia — oddawna pragnęłam już pomówić z panią, o jej położeniu... Choroba, która panią zatrzymywała w szpitalu Św. Ludwika, opóźniła tę chwilę... Wiem, jak byłaś pani przywiązana do pana Ryszarda Verniere... Dowiodłaś tego, nadbiegłszy mu na pomoc i rzuciwszy się na jednego z morderców z odwagą, której padłaś ofiarą. Znam również wielkie zmartwienia, które przeszłaś dawniej... Jednasz pani dla siebie zarazem szacunek i współczucie... Moja droga synowica Alina, i ja, postanowiłyśmy spełnić nasz obowiązek, zapewniając pani możliwie znośny byt... Powiedz mi, co mamy uczynić, ażebyś pani była szczęśliwą...
— Jakaś pani dobra — wyszeptała niewidoma głosem drżącym — z całego serca dziękuję pani za jej troskliwość... Wdzięczność moja jest bez granic... ale ja nic nie potrzebuję...
— Nic? powtórzyła pani Verniere.
— Nic, pani.
— Jednak nie jesteś pani bogatą, a teraz nie możesz pracować... jesteś ociemniałą.
— Jestem ślepą szepnęła smutnie biedna kobieta ale to nie przeszkadza mi zarabiać na życie. Bóg postawił na mej drodze zacnego chłopca, który dopomógł mnie i mojej kochanej wnuczce i dał nam sposób do zarabiania na chleb powszedni... Więcej nam nie potrzeba.
— Moja dobra Weroniko — odezwała się Alina — to położenie może każdego dnia uledz zmianie... Zachoruj choć lekko, a nie będziesz mogła chodzić tak jak teraz od willi do willi z wnuczką, grając na katarynce... Ja