W miarę tego badania, czoło mu się zmarszczyło, a po skończeniu nie wyrzekł ani słowa.
— A widzi pan — wyjąkała pani Sollier. — Milczy pan, nie śmiąc spróbować wyleczenia.
Henryk milczał.
To wahanie wydało się wszystkim złowróżbnem.
Aurelia, Alina i Matylda, ucałowawszy Martę i uścisnąwszy rękę Weroniki, opuściły gabinet, a za nimi obaj młodzieńcy.
Pani Verniere ujęła Henryka pod ramię.
— Co trzeba wnosić z pańskiego milczenia? — zapytała go. — Czy nie podobna przywrócić ci wzroku tej biednej kobiecie?
— Niepodobna? Tego nie mówię, pani — odpowiedział. — Ale nie mogę jeszcze wydać opinii. Zobaczę się z doktorem Sermet i poproszę go o pokazanie mi protokółu, który zapewne sporządził o jej operacyi. Będę badał... Będę się zastanawiał... Ale się bardzo lękam...
Henryk zamilkł.
Nie śmiał wyrazić całkowitej myśli.
— Czego? — spytała Aurelia.
— Powiedz prawdę, mój przyjacielu — dodał Filip.
— Boję się, ażebym nie był muszony przyjść do tego przekonania, jak i doktór Sermet, że operacya mogłaby się stać śmiertelną.
— Ale pan jej nie opuści, nieprawdaż, panie Savanne? — spytała pani Verniere. — Spróbujesz pan nawet niepodobieństwa...
— O! nie opuszczę, i przysięgam, że uczynię wszystko, co tylko będzie możliwe.
Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/150
Ta strona została przepisana.