Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/153

Ta strona została skorygowana.

Dziecko zobaczyło te łzy.
— Babciu, babciu! — zapytała, całując Weronikę ― dlaczego płaczesz?.. Czy żałujesz, żeś odmówiła pomocy, jaką ci ofiarowywano, a której nie potrzebujemy, gdyż wystarcza nam opieka naszego dobrego przyjaciela Magloira?
— Myślę o tobie, pieszczoszko — odpowiedziała niewidoma. — Młodziutka jesteś, masz przed sobą długie lata, a ja już na schyłku życia... Może lepiej byłoby dla ciebie, gdybyśmy przyjęły to, co nam proponowano...
Marta odparła żywo:
— Ja, babciu, nie chcę dla siebie nic... Bozia nie odmawia nigdy chleba powszedniego tym, którzy pracują, ażeby go zarobić... Przyjąć cośkolwiek byłoby to wyrządzić krzywdę Magloirowi, który nam pierwszy dopomógł! To tak byłoby, babciu, jak gdybyśmy powiedzieć mu miały: Już nie mamy do ciebie zaufania! To jakaż byłaby z naszej strony niewdzięczność... Dobrze zrobiłaś, babciu, żeś odmówiła... Z katarynką naszego przyjaciela, gdy ci wyrobi medal, to jest pozwolenie, na granie przed domami, nic nam nie zabraknie. Ja będę rosła, będę coraz silniejszą i ty będziesz żyła coraz lepiej... Nie... nie... nie potrzebujemy pomocy tych ludzi... Zdaje mi się, że oni są dobrzy i że pragną dla nas dobra i czuję dla nich dużo wdzięczności, ale jednego tylko z nich kocham...
— Kogo, pieszczoszko? — zapytała Weronika.
— Pana Henryka Savanne.
Ociemniała drgnęła.
Dziecko ciągnęło dalej: