Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/167

Ta strona została przepisana.

— Jakto — rzekł do siebie — widziałem je wczoraj w Vincennes... Widocznie nocowały gdzieś w drodze?.. O! jeżeli co wieczór nie wracają do Saint-Ouen, to od dziś będę na nogach.
Naturalnie zmienił projekt podróży i zamiast kupić bilet w kasie kolejowej, jak zamierzał, podążył za babką i dzieckiem.
Przy bramie Białej zatoczyły katarynkę na podwórze małej restauracyi, dokąd weszły.
O’Brien podążył za nimi do zakładu i wszedł innemi drzwiami w chwili, gdy Marta sadzała Weronikę przy stole.
Za bufetem stała młoda kobieta.
— A! — rzekła, widząc nowo przybyłe ― to dziś wasza kolej na wybrzeże Marny.
— Tak odpowiedziała Marta — chodzimy tu co sobotę
— Czy przenocujecie tutaj dziś?
— Nie, nocowałyśmy w Vincennes... Wieczorem powrócimy do Saint-Ouen. Może nam pani dać śniadanie?
— Dobrze, moje dziecko, może zimnej cielęciny?
Czy chcesz, babciu, zimnej cielęciny, z serem, chlebem i winem.
— Dobrze, moja pieszczoszko, będziemy miały śniadanie, jak królowe...
— Zaraz podam — odrzekła młoda kobieta, odchodząc od bufetu.
O’Brien usiadł przy stoliku, niedaleko od niewidomej i Marty.
Ta spojrzała nań, lecz niczem nie przypominał magnetyzera, którego zresztą raz jeden tylko widziała.