— Czego pan sobie życzy? — zapytała go młoda kobieta.
O’Brien, zmieniwszy głos tak, jak zmieniał powierzchowność, odpowiedział z wyraźnym akcentem angielskim:
— Kieliszek koniaku.
Restauratorka przyniosła mu żądany koniak, podczas gdy służąca stawiała nakrycie dla pani Sollier i dziecka, które potem usługiwać zaczęło babce.
Niewidoma jadła powoli, lecz dosyć zręcznie; nabrała już wprawy.
Amerykanin przyglądał się Marcie z zachwytem.
— Co za organizacya!.. — mówił do siebie — co za inteligencya!..
Połknął łyk alkoholu, postawionego przed nim, i nie mógł się powstrzymać od strasznego skrzywienia.
Zakrztusił się, potem, zwracając się do Marty, rzekł z podwójnem brzmieniem gardłowem i akcentem angielskim.
— Jakto, moja panienko, mieszkacie w Saint-Ouen?
— Tak, panie.
— I przychodzicie tutaj, ażeby zarabiać graniem i śpiewaniem?
Teraz odpowiedziała Weronika:
— Trzeba, mój panie... Wszędzie postępują z nami bardzo szlachetnie, ale nie możemy zawsze nadużywać dobroci tych samych ludzi. Tutaj jednak nie przybywamy wprost z Saint-Ouen... Kiedy zapuścimy się tak daleko, nocujemy w drodze tu i owdzie. To zależy od pracy w ciągu dnia.
Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/168
Ta strona została przepisana.