Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/174

Ta strona została przepisana.

— Tak, panie — odpowiedział Robert.
— Oddawna powinienem był stawić się u pana — ciągnął dalej Wiewiórka — lecz wypadek, który mnie dotknął przed dwoma miesiącami, nie pozwalał mi się ruszyć z miejsca... Straciłem skutkiem choroby i pomoc i możność należytego wysławiania się... sądzę jednak, że będę w stanie dość jasno mówić, ażeby mnie pan zrozumiał.
— Oczekuję pańskich objaśnień, bo nie mogę się wcale domyśleć celu pańskich odwiedzin.
— Blizko trzy miesiące temu, pan kapitan okrętu, Gabryel Savanne, powierzył mi zadanie, zupełnie sekretne...
To nazwisko zajęło żywo Roberta.
— Do czego prowadzi, u dyabła, ta dziwaczna osobistość? — zapytywał siebie w myśli.
Nestor Wiewiórka, szukając słów i zdań, ciągnął dalej:

― I pan Savanne polecił mi, ażeby panu dać wiadomość o wynikach poszukiwań, których się podjąłem dla niego.
— Mnie! zawołał Robert.
— Tak, panu... Pana to dziwi?
— Niezmiernie.
— Przed opuszczeniem Paryża, dla odpłynięcia w nową podróż, przyjaciel pański, zapewne zwierzył się panu, jakie delikatne powierzył mi zadanie, co do wynagrodzenia, za które umówiliśmy się. Otrzymałem część tej ceny, pan zaś wypłacić miał resztę...
Robert spojrzał na gościa z najzupełniejszem ździwieniem.