Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/196

Ta strona została przepisana.

— Umarł. Kapitan Savanne umarł! — zawołał notaryusz zdumiony — a ja go widziałem tak pełnego życia przed trzema miesiącami niespełna! Co za katastrofa nieprzewidziana i smutna, gdzież i jak wydarzyło się to wielkie nieszczęście?
— Brat mój padł ofiarą tyfusu, na pokładzie nowego statku, na falach morza, przed miesiącem... Zwiastowała to nam depesza, ale dziś dopiero otrzymaliśmy kopię aktu zejścia.
— I przychodzicie, panowie, zapytać mnie, o stanie majątku, który złożył na me ręce mój klient nieodżałowany?
— Tak.
— Jestem cały do rozporządzenia panów. Siadajcie, proszę.
I rejent wskazał krzesełka, stojące przy biurku.
— Czy brat powierzył panu jaki testament? — zagadnął Daniel.
— Nie, i byłbym bardzo ździwiony, gdyby testament napisał. Po co? Syn jest jedynym spadkobiercą.
— Niewiadomo panu, czy Gabryel gdzie indziej pozostawił kapitały?
— Byłem jedynym depozytaryuszem wszystkiego, co posiadał, i z czystem sumieniem powiedzieć mogę, że podczas jego długiej nieobecności, jak najlepiej prowadziłem jego interesy. Zresztą podziękował mi za to uprzejmie, gdy mnie odwiedził w ostatnich dniach grudnia, i kiedy mu pokazałem rachunki i dowody na jego kapitał... Znalazł się bogatszym, niż przypuszczał.