długo, przechadzając się po cienistych alejach nad brzegami Marny, które wolę sto razy niż brzegi Sekwany... Tutaj ogród jest obszerny i drzewa piękne, ale nie wart tego, w którym razem stawiałyśmy pierwsze kroki i w którym nauczyłyśmy się kochać...
Matylda zamyśliła się.
— Czy tylko dla tych powodów pragniesz opuścić to miejsce? — spytała, bacznie wpatrując się w swą przyjaciółkę.
Na to pytanie Alina zarumieniła się i nie odpowiedziała.
Matylda otoczyła ją ramionami i, zaprowadziwszy na ławkę drewnianą, podchwyciła:
— Mów do mnie szczerze... Wiesz, że jestem twoją przyjaciółką... twoją przyjaciółką szczerą i przywiązaną... Wiesz, że znam tajemnicę twego serca... Nie wahaj się więc wyjawić, że szczęśliwą będziesz, oddalając się złąd, bo obok przywiązania pani Verniere, które jest dla ciebie drogiem, inne jeszcze uczucie sprawia ci utrapienie.
— O! prawda — wyszeptała Alina.
— Więc się nie omyliłam...
— Nie...
— To uczucie, jakkolwiek niewinne, jest Filipa de Nayle.
— Zrozumiałaś go?
— Oddawna już i to wcale nietrudne do odgadnicia, bo to bije w oczy... On cię, biedny chłopiec, kocha!
— Niestety!
— Czy ci to powiedział?
Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/211
Ta strona została przepisana.