Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/212

Ta strona została przepisana.

— O! nie, cóż znowu!.. Nie pozwoliłabym na to, ale dał mi to do poznania, jak i ciotka...
— Więc pani Verniere wie?
— Wie, że Filip mnie kocha i przed kilku dniami, krótkiemi słówkami, domyślnikami, dała mi do zrozumienia, iż byłaby szczęśliwą, widząc mnie żoną jej syna...
— Cóżeś ty na to odpowiedziała?
— Nic. Udałam, że nie rozumiem.
Trzeba było odrazu skończyć, mówiąc prawdę..
— Jaką prawdę?
— Że ty kochasz Henryka... że jesteś jego narzeczoną.
— Nie mogłam tego uczynić, gdyż jej wynurzenia nie były dość otwarte... A zresztą, obawiałam się ją zranić... tyle jej mam do zawdzięczenia!.. Pomyśl, co uczyniła dla mnie. Byłam zrujnowaną!.. Biorąc mnie za wspólniczkę z mężem i synem, czyż nie zapewniła mi majątku w przyszłości?.. Nie, nie, nie miałabym śmiałości wręcz wyznać, że kocham Henryka... Byłoby to złamać jej serce, bo ona ubóstwia swego syna, który jest zresztą dobrym i miłym chłopcem i dla którego byłabym z najzupełniejszem uznaniem, gdyby się nie był tak nie w porę zakochał we mnie...
— Więc gotowaś mu odmówić swej ręki?
— Raczej umrzeć wolałabym, niż się zgodzić.
— Więc gdy pani Verniere zada ci pytanie stanowcze, co odpowiesz?
— Sama myśl o tem mnie przestrasza.
— Pewna jesteś, że kochasz Henryka?
— Z całego serca i z całej duszy.