— Pan baron może zawsze liczyć na mnie.
— Teraz cię więcej nie potrzebuję, mój Hermanie. Weź te dwa luidory, mój dzielny chłopcze, i nie zapominaj, że jeżeli mnie zobaczysz przychodzącego z wizytą do twego nowego pana, winienem pozostać dla ciebie zupełnie nieznanym.
— Ja nigdy nic nie zapominam, panie baronie odpowiedział Herman.
Pomerańczyk schował dwa luidory, ukłonił się z szacunkiem i wyszedł pocichu z gabinetu.
Baron spojrzał na zegar.
Była godzina dziesiąta.
— Czy przyjdzie dziś zrana? — mruknął.
Potem zaczął przeglądać papiery i czynić notatki.
Zapytując samego siebie: „czy przyjdzie“ — naczelnik biura wywiadowczego miał na myśli Roberta Verniere, który od dwóch dni powinien już był otrzymać list, znany naszym czytelnikom.
Robert, dostawszy list ten, powiedział sobie:
— Jutro pójdę.
Nazajutrz jednak, ustępując chwiejności, będącej główną właściwością jego charakteru, odłożył to na później.
Wreszcie, poradziwszy się swego wspólnika, Klaudyusza Grivot, bardzo zaniepokojonego tem grożącem wezwaniem, udał się w aleję Neuilly, spodziewając się tam znaleźć dorożkę.
Nie zawiódł się, przejeżdżała dorożka pusta.
Wsiadł do niej i kazał się zawieść na róg ulicy Ojców Świętych.
Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/217
Ta strona została przepisana.