Ztamtąd przez ostrożność zamierzył iść pieszo na ulice Verneuill.
Dorożka była odkryta i koń biegł szybko.
Robert, wygodnie rozsiadłszy się, myślał o wizycie, na którą się udawał.
Powóz na wysokości Łuku Tryumfalnego, minął się z karetką wynajętą, zaprzężoną w dwa konie.
Bardzo zamyślony nie zauważył człowieka, którego twarz dawała się widzieć przez otwarte okno karetki i który dawał mu znaki ręką.
Dorożka toczyła się dalej.
Karetka zatrzymała się raptownie i zawróciła.
Siedzący w niej mężczyzna powiedział kilka słów do woźnicy.
Karetka podążyła za dorożką Roberta Verniere.
Ta zatrzymała się wreszcie na rogu ulicy Ojców Świętych.
Robert zapłacił dorożkarzowi i pieszo zapuścił się w ulicę.
Człowiek, który go śledził, również wysiadł i śpieszył się, jakby go chciał dogonić.
Zobaczył potem, że skręcił w ulicę Verneuil i zadzwonił do drzwi pałacyku, noszącego numer 4, poczem znikł po za bramą.
Śledzący zatrzymał się i zmarszczył brwi z miną niezadowoloną, ale wypogodził twarz prędko.