Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/229

Ta strona została przepisana.

Robert wyjął z kieszeni list, który rozłożył i przesunął go przed oczyma barona Schwartza, ale zdala od jego rąk.
Ten już nie głaskał jasnej brody.
Powieki mu drgały, drżenie nerwowe wstrząsało mu usta i ręce.
— List cyfrowany — wyjąkał.
— Ale pozwolił mi go odcyfrować egzemplarz słownika Petit Larousse z roku 1874 — podchwycił Robert. — List jest podpisany i ma stempel głównego sztabu i zresztą jest zrozumiały, jak się należy... Niech pan posłucha.
I bratobójca odczytał głośno, tonem szyderskim, list, już nam znany.
W chwili gdy kończył czytać, Wilhelm Schwartz schwytał z szuflady biurka rewolwer nabity i rzucił się na niego.
— List! — rozkazał. — Daj mi ten list, albo palne panu w łeb!
— O panie baronie, widocznie bierzesz mnie pan za głupca? — odpowiedział Robert z największym spokojem — powinieneś pan był pomyśleć, że to tylko kopia, a oryginał znajduje się w pewnem miejscu i w dobrych rękach. Taki wypadek jest przewidzianym. Gdybym nie wyszedł żywym od pana, ten szacowny oryginał zostałby oddany komu z prawa należy. Teraz oskarż mnie pan, jeżeli ci to serce dyktuje, a wiesz, jaka będzie odpowiedź.
Baron wydał ryk bezsilności.