Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/233

Ta strona została przepisana.

— Być może, ale dopiero od pana dowiedziałem się o jego zniknięciu.
— Przyznaj pan, że to on ci oddał list, z którego broń masz przeciw nam.
— Nie zaprzeczam tego bezwzględnie, a zresztą z listu tego ja nie czynię broni, tylko tarczę.
— Więc utrzymujesz pan, że nie wiesz, gdzie się znajduje amerykanin?
— Tak, utrzymuję, bo to prawda.
— Powiedz pan raczej, że mi nie ufasz.
— Gdyby tak było, przyznaj pan że początek rozmowy z panem, dawałby mi do tego prawo.
Robert wstał, postanawiając nie przedłużać rozmowy.
— Proszę pana o miesiąc do namysłu — wyrzekł dalej — czy dasz mi go pan.
— Skoro trzeba, ale odtąd radzę panu nic przeciw nam nie przedsiębrać.
To było powiedziane tonem groźby.
— Nie mam w tem żadnego interesu bo oddalibyście cios za cios! — odpowiedział Robert. — Za miesiąc będę miał zaszczyt zobaczyć się z panem, panie baronie.
Bratobójca skierował się ku drzwiom gabinetu i opuścił pałacyk, odprowadzany przez Wilhelma Schwartza aż do bramy.
Powracając tą samą drogą, przez ulicę Ojców Świętych ku wybrzeżu, gdzie zamierzał wziąć dorożkę, Robert mówił do siebie:
— Jeżeli nie przyjmę ich propozycyi, ci ludzie znajdą sposób, ażeby mnie zgładzić i to tak, że nikt nie bę-