Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/242

Ta strona została skorygowana.

— Tak — ciągnął dalej Daniel, po kilku sekundach milczenia. — To też w pani zeznaniu perwszem jedna mnie rzecz uderzyła.
— Jaka, proszę pana?
— Kiedy pani przyszłaś tutaj, po wyjściu ze szpitala, wiedziałaś dobrze, że się znajdujesz w gabinecie urzędnika, któremu powierzono śledztwo w sprawie zbrodni w Saint-Ouen, lecz nie znałaś nazwiska tego nędznika.
— W istocie, proszę pana — odpowiedziała pani Sollier, nie odgadując jeszcze, dokąd zmierzają słowa sędziego śledczego.
Jednak zdanie następujące już ją ostrzegło:
— Przychodziłaś pani do sędziego śledczego z powziętym zamiarem powierzenia mu tajemnicy, zapytania go o radę...
Drgnęła i ręka jej ścisnęła ramię małej Marty, obok niej siedzącej.
— Chodziło o rzecz bez znaczenia — rzekła.
— Bez znaczenia może dla pani, lecz nie dla sprawiedliwości — odparł Daniel. — Mówiłaś mi pani o wizycie, złożonej panu Verniere przez mego brata, Gabryela Savanne, dnia 30-go grudnia wieczorem.
— Tak, przypominam to sobie, lecz pan mi odpowiedziałeś, że się muszę mylić, to bardzo było możliwe, ponieważ nie znałam kapitana Savanne...
— Niezawodnie wymienił przed panią swoje nazwisko, ażebyś go oznajmiła panu Verniere.
— Są nazwiska do siebie podobne, a pamięć może mnie mylić.