Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/246

Ta strona została przepisana.

— Pani Sollier — rzekł sędzia — żałuję, że panią trudziłem zbytecznie.
I zadzwoniwszy na woźnego, dał mu rozkaz odprowadzenia niewidomej i wnuczki aż na dziedziniec sądu.
Znalazłszy się na bulwarze, Marta ucałowała ociemniałą.
— Dobrześ odpowiedziała, babciu — wyszeptała do jej ucha — na twojem miejscu byłabym uczyniła jak ty.
— Zawołaj dorożkę, moja pieszczoszko — rzekła pani Sollier, ucałowawszy dziecko.
W kilka minut później babka i jej wnuczka jechały w kierunku Saint Quen.


∗             ∗

Skutkiem spotkania, jakie miał Robert na stacyi kolei żelaznej w Vincennes, doktór O’Brien pierwszy przybył do Joinville-le Pont i natychmiast udał się na miejsce, które wskazywał list lakoniczny, ołówkiem skreślony naprędce.
Naturalnie Roberta jeszcze tam nie było.
Nieobecność ta wydała mu się dziwną.
— Dlaczego nie przyszedł? — pytał się sam siebie, marszcząc brwi.
Zastanowił się jednak prędko, że jakiś wypadek mógł opóźnić brata Ryszarda Verniere, i dla zabicia czasu przechadzał się po wybrzeżu, zatrzymując się co chwila i spoglądając na most, w nadziei, że zobaczy przybywającego tego, którego oczekiwał z niecierpliwością.
Nadzieja jego nie doznała długiego zawodu.