nie, popełnione w departamencie Sekwany od lat dwudziestu...
W głębi była cała zbrojownia, złożona z broni morderców, sztyletów, noży i t. p.
Potem w innych ramkach listy z pochwałami urzędowemi od prefekta policyi, od naczelnika służby bezpieczeństwa.
Figura woskowa przedstawiała Słowika, ranionego podczas aresztowania mordercy.
Robert zatrzymał się, przyglądając się tej szczególnej knajpce...
— Któż jest ten Słowik? — zapytał O’Briena.
― Dawny inspektor policyi! — odpowiedział tenże. — Dwadzieścia razy narażał życie w walce ze zbrodniarzami najstraszniejszymi, wreszcie przyszedł tu szukać wypoczynku, spokoju i sposobu do zarabiania trochę pieniędzy.
— I pan mnie prowadzisz do policyanta? — wyszeptał bratobójca z żywym niepokojem.
— Uspokój się pan — odparł amerykanin z uśmiechem! — Słowik raz na zawsze rozstał się z służbą bezpieczeństwa. Zerwał z policyą i zajmuje się tylko jedynie ogłaszaniem swych pamiętników w jednym z poczytnych dzienników... Zaledwie go widać w jego zakładzie.
Przeszli po stopniach schodów drewnianych i weszli.
Chłopiec ukazał się na ich spotkanie.
— Czem panom służyć? — zapytał.
— Śniadaniem.
— Dziś dzień powszedni, goście bywają w takie dni rzadko i śpiżarnia mało zaopatrzona. Mamy tylko jajka świeże, kurczę na zimno, szynkę, sałatę i sery.
Strona:PL X de Montépin Marta (1898).djvu/250
Ta strona została skorygowana.